O miejskich zwadach słów kilka...

Czasami wydaje nam się, że żyjemy w dziwnym świecie. Pełnym biurokratyzacji, przepisów
i urzędniczych sporów. Jak się jednak okazuje nie są to wynalazki XXI wieku! Kłótnie i plotki to to czym żyły i żyją miasta. Także Opole. Od zawsze relacje pomiędzy miejskimi urzędnikami
a zarządcami zamku były, delikatnie mówiąc, napięte. Zwady były na porządku dziennym,
a nierzadko dochodziło nawet do rękoczynów! O co toczyły się zaciekłe kłótnie? Od błahych spraw jak odchody zamkowych koni, a na umyślnym niszczeniu przepraw przez Młynówkę kończąc.
A było to tak… 

Wiek XVII to okres gwałtownego zahamowania rozwoju Opola. Przyczynił się do tego zarówno ogromny pożar, który spustoszył prawie cały ówczesny obszar miasta, jak i wojna trzydziestoletnia. Ostateczny cios miastu zadała poważna powódź, która doprowadziła do klęski głodu. Miasto, które musiało ratować się przed upadkiem postanowiło odszukiwać stare, przyznane wiele lat wcześniej, a przez to nieważne, przywileje. Obejmowały one m.in. prawo targowe i prawo składu, a przede wszystkim prawo mili. Zgodnie z nim, na terenie o szerokości jednej mili od miasta wszystkie targi, kramy, składy, piekarnie i karczmy musiały być własnością miasta. Postępowanie takie prowadziło do powstawania zarzutów o ograniczanie handlu, głównie ze strony władz ziemskich (odpowiednik dzisiejszego powiatu). Żądały one od miasta przedstawienia potwierdzeń wszystkich przywilejów. Miasto oczywiście nie mogło ich przekazać, nie tylko ze względu na pożar, który zniszczył Opole (i m.in. miejskie archiwum), ale przede wszystkim dlatego, że nie posiadało takich przywilejów. Dostarczało więc ich rzekome kopie, które były po prostu fałszowane. Władze książęce miały świadomość oszustw ze strony miejskich urzędników, dlatego też sytuacja pomiędzy władzami była bardzo napięta. Dochodziło nawet do sytuacji kiedy władze miejskie zarzucały urzędnikom zamkowym, że ci podrzucają znaczne ilości… końskich odchodów na teren miasta w dni targowe, by zniechęcić mieszkańców i kupców do udawania się na miejskie targowiska.

To jednak nie wszystkie zatargi jakie pomiędzy miastem, a zamkiem. Sytuacja rozwijała się tak szybko i dramatycznie, że doszło nawet do bijatyki pomiędzy ówczesnym burmistrzem Oppeln, a przedstawicielami zamku. A wszystko to przez wprowadzone przez zamek ograniczenia w handlu piwem w okolicznych miejscowościach, na co miasto miało wcześniej wyłączność. Burmistrz został skazany na 4 miesiące aresztu, jednak uniknął wykonania tej kary. Kolejną kością niezgody stał się fakt zatrudniania przez administrację zamku rzemieślników spoza Opola, zamiast tych zgromadzonych w miejskich cechach. W odwecie miasto nie chciało wyremontować swojej części mostu Zamkowego. Problem był poważny, ponieważ most groził zawaleniem (i odcięciem zamku od miasta), a jego właścicielami byli pół na pół miasto i zamek. Stan przeprawy był tak dramatyczny, że władze ziemskie postanowiły wyremontować go w całości, na swój koszt. Tuż po zakończonym remoncie opolscy urzędnicy oskarżyli ich o… naruszenie własności miasta i nakazali doprowadzenie mostu do stanu sprzed remontu.

Spory nie wygasały przez kilkadziesiąt lat. Ostatni, śmiertelnie poważny spór, który dziś nas śmieszy, miał miejsce w 1842 roku. Wtedy to miasto Opole starało się o nadanie nowej nazwy ulicy Ozimskiej. Do tej pory Malapane Strasse miała wkrótce stać się Friedrich Wilhelm Strasse. Decyzja taka musiała jednak być zatwierdzona przez władze rejencji (wszystkie nazwy miejskich ulic odnoszące się do honorowych postaci potrzebowały zatwierdzenia). Urzędnicy władz rejencyjnych nie wyrazili zgody na zmianę nazwy. Wszystko ze względu na charakter ulicy Ozimskiej, która co prawda była wybrukowana, ale prowadziła do ozimeckiej huty, a więc kojarzona była z brudnym przemysłem. Ci sami urzędnicy zaproponowali, że imię króla Prus może nosić ulica Krakowska. Miejscy urzędnicy dosyć nerwowo zareagowali na tę propozycję, stawiając sprawę na ostrzu noża: „albo ulica Ozimska, albo żadna” i obrazili się na przedstawicieli rejencji. Podsumuję tylko stwierdzeniem, że król Fryderyk Wilhelm nie doczekał się nigdy w naszym mieście ulicy.

Myli się ten, kto przypuszcza, że administracyjne przepychanki to domena współczesności. Na tych kilku przykładach widać dobrze, że walka pomiędzy dwoma obozami władzy była od zawsze zaciekła. Dziś z uśmiechem możemy wspominać spory na śmierć i życie pomiędzy dawnymi urzędnikami, jednak w owych czasach były to wydarzenia, którymi żyło całe miasto. Bo i dzisiaj, bijący się prezydent byłby głównym tematem na miejskim targowisku, które funkcjonuje na podstawie fałszywych dokumentów, w oparach końskich odchodów transportowanych do miasta przez walący się most. 

TEKST: Grzegorz Bogdoł, Justyna Kraus

Więcej historycznych tekstów autorstwa Grzegorza Bogdoła znajdziecie w książce "Dawno temu w Opolu..."